Nie róbcie tego
Pamiętacie, jak pisałem kiedyś o tym, że na rozpoczęcie sprawy o odszkodowanie są dwa lata okresu przedawnienia? To wcale nie znaczy, że macie czekać tak długo. Niektóre rzeczy trzeba zrobić natychmiast lub prawie natychmiast.
Klient, który przyszedł do mnie w zeszłym tygodniu miał bardzo poważny uraz kręgosłupa, który skończył się operacją około rok temu. Jego wypadek miał miejsce 21 miesięcy temu. „Sprawa jeszcze nie przedawniona” – myślę sobie i słucham dalszego ciągu opowieści.
Człowiek ów dźwigał 130 kg coś z kolegą. Kolega przyłożył się mało do tego szarpnięcia, więc klienta plecy nie wytrzymały. „Dobry początek” – myślę i słucham dalej.
Kolega ów, i owszem widział, że coś poszło nie tak, ale mój klient twardy był i nie dał po sobie poznać przez następne półtora miesiąca, że coś jest nie w porządku. Nie poskarżył się, nie zgłosił wypadku przełożonemu, nie spisał raportu. „Oj, nie jest dobrze” – przeszło mi przez myśl.
Jakby tego było mało, mój klient opowiada mi, że był taki twardy, bo jadł leki przeciwbólowe pożyczone od krewnych i znajomych. Więcej: do lekarza poszedł dopiero po półtora miesiąca! Taki twardy był!
Skutek tego jest taki, że nie wiemy nawet kiedy dokładnie był ten wypadek. Nie ma tego wypadku w żadnym zgłoszeniu, a lekarz usłyszał historię od swojego pacjenta z półtora miesięcznym opóźnieniem.
Gdy dojdzie do sądu (a w takiej sprawie dojdzie na pewno, bo pracodawca będzie się bronił jak lew) kilka podstawowych pytań będzie bez odpowiedzi. Jak to możliwe, żeby pracować z takim bólem? Skoro tak mocno bolało, to czemu czekałeś człecze półtora miesiąca? A może nic Ci się w pracy nie stało, a teraz sobie wykombinowałeś, żeby naciągnąć swojego pracodawcę na odszkodowanie?
To nie jest tak, że ja nie wierzę. Tylko, że na swoją obronę pracodawca wytoczy wszystkie formułki z podręczników zarządzania o tym, jaką to oni są dobrą firmą dbającą o bezpieczeństwo pracowników i przestrzegającą zasad BHP oraz dbającą o wszechstronny rozwój pracowników. I tak dalej w tym tonie.
Potem pracodawca przyprowadzi kilkoro kierowników i kolegów (którzy wciąż tam pracują i boją się stracić pracę), którzy potwierdzą, że nie widzieli żadnego wypadku (co będzie akurat prawdą) oraz, że o żadnym nie słyszeli (co nie do końca może być prawdą). Później kierownik opowie, jak to dba się o zdrowie pracowników i pracownik może przyjść bez obaw z każdą skargą i problemem, a jego (kierownika) drzwi są zawsze otwarte i takie tam inne (co będzie akurat bzdurą).
My, z kolei, będziemy w stanie przedstawić tylko zeznania naszego poszkodowanego, który opowie, ze szczerymi łzami w oczach, jakie to ciężkie warunki pracy panują w firmie, jak to każe się wszystkim zasuwać i nie pyskować oraz o tym, jak to jedyny podnośnik na zakładzie był zepsuty przez 7 miesięcy.
No i co? No i klops (żeby nie powiedzieć inaczej). No bo komu sędzia uwierz? Z jednej strony ma kilka osób mówiących pięknie i okrągłymi zdaniami, a z drugiej prostego, ciężko pracującego (niegdyś) człowieka, który na dodatek potrzebuje pomocy tłumacza (a w czasie tłumaczenia całkiem sporo informacji potrafi zaginąć, pomimo najlepszych starań tłumacza).
Ja rozumiem obawy i troski towarzyszące pracownikowi, który musi coś zgłosić. Wkurzą się, zawieszą, zrobią dyscyplinarkę, wywalą albo (w najlepszym wypadku) będą wrzeszczeć kwadrans. Albo inne: teraz jest bardzo dużo pracy, to ja nie będę szefowi sprawiał dodatkowych kłopotów i poczekam ze zgłoszeniem do przyszłego tygodnia, gdy „bizi” się skończy.
Takim podejściem oszczędzicie pracodawcy bardzo dużo kłopotów.
I narobicie ich sobie.
I właśnie tego nie róbcie.
Z przyjemnością doradzę Państwu we wszelkich sprawach dotyczących wypadków w drogowych czy w pracy. Mogą się Państwo ze mną skontaktować (w godzinach pracy) pod numerem telefonu 01 64 000 30.
Marcin Szulc