Klientka, z sprawa zakończyła się ugodą na €75.000 miała problem z kręgosłupem, który według niej powstał na skutek pracy w sklepie. I na pierwszy rzut mogło tak być, ale jakoś z rozmowy telefonicznej nie mogłem wychwycić żadnego punktu zaczepienia.

No bo, niby nic innego, co mogło wywołać problemy z kręgosłupem nie robiła, ale jej praca, pomimo, że nie specjalnie lekka, nie należała do bardzo ciężkich.

Pracowała 40 godzin w tygodniu – zatem nic nadzwyczajnego i bardzo zgodnie z prawem. Miała przerwy i szkolenie BHP o dźwiganiu i podnoszeniu.

Ciężary, jakie nosiła nie były specjalnie wielkie: kartony i kubełki o wadze do 10-15 kilogramów nie należą do takich, które są zbyt ciężkie. Poza tym, tylko część z nich była nawet aż tak ciężka.

Wydawało się, że nie ma do czego się przyczepić. No bo jak tu udowodnić, że pracodawca wiedział, lub powinien był wiedzieć, że naraża pracownika na niebezpieczeństwo? Jak wykazać, że istnieje związek pomiędzy noszeniem całkiem lekkich (albo chociaż nie przesadnie ciężkich przedmiotów) a bólem pleców, kręgozmykiem i drętwieniem nogi?

Rozmowa się toczy, pytania padają, padają też odpowiedzi i opis całego sklepu. Odległość, na jaką przenoszone były te pudła też nie była bardzo duża, ale już wąskie przejścia i drzwi, które nie chcą się otworzyć do końca, to zupełnie inna historia. Przez te drzwi właśnie nie można było przejść spokojnie z kartonem, a trzeba go było obrócić w rękach, wyciągnąć do przody tak obróconego, bo inaczej ręce ocierałyby się o drzwi i futrynę.

I to był właśnie ten punkt zaczepienia! Ergonomia dźwigania i badania naukowe wskazują (choć o tych boję się mówić, bo zaraz mnie na jakąś konferencję naukową wezwą), że im bardziej wyciągnięte ręce, tym lżejszy musi być dźwigany przedmiot. Zupełnie tak, jak z dźwigiem – żurawiem. Im dalej na jego ramieniu, tym mniejszy jest jego maksymalny udźwig. Podobnie z rękoma: im dalej od ciała coś jest trzymane, tym trudniej to utrzymać i tym bardziej obciąża plecy.

Zatem po jakimś roku takiego noszenia pudeł plecy, w swej dolnej części, mogły odmówić posłuszeństwa.

Czy pracodawca powinien był wiedzieć? Cóż, gdyby pomyślał, zatrudnił behapowca, zastanowił się, lub chociaż dał faceta do tej roboty, pewnie nie miałbym o czym pisać, a kobieta nie miałaby zepsutego kręgosłupa. Naruszenie obowiązków? Jest. Uraz i strata? Jest. Związek pomiędzy jednym i drugim? Też jest.

Dla porównania, inna historia, która wydarzyła się też w delikatesach w jakiejś Centrze czy innym Sparze: pani uszkodziła sobie kolano, potknąwszy się o nogę od stołu.

Z pozoru sprawa prostsza i łatwiejsza: jest wypadek, nagły, karetka i uszczerbek na zdrowiu. Tylko gdzie tutaj wina pracodawcy. Stół, jak stał tak stoi. Stoi w dobrym miejscu, jest dość przejścia, i nie trzeba się przeciskać, żeby się przedostać obok niego.

O wiele łatwiej byłoby tutaj udowodnić obrażenia: były widoczne od razu i miały namacalną, jednorazową przyczynę, która została utrwalona na kamerach przemysłowych. Tylko gdzie wina lub zaniedbanie? Jeśli nie ma winy i złamania obowiązków, to nie ma i odszkodowania.

Morał na dziś jest taki, że warto wykonać telefon lub przyjść na konsultację do kancelarii.

Nasza kancelaria specjalizuje się postępowaniach dotyczących obrażeń osobistych, lecz z przyjemnością doradzimy również w sprawach dotyczących zakupu nieruchomości i udzielimy również porady w sprawach karnych. Z radością wysłuchamy i udzielimy informacji i rady. Mogą się Państwo z nami skontaktować (w godzinach pracy Kancelarii) pod numerem telefonu 01 64 000 30 lub przez stronę www.polskiprawnik.ie.

[sg_popup id=”2″ event=”hover”][/sg_popup]

Marcin Szulc